Obudziło mnie delikatne szturchnięcie. Liz jeszcze spała, Ada zaś siedziała na brzegu łóżka wpatrując się we mnie w zamyśleniu. Skinęła wstając. Nie było szarpania za smycz, sprawiała wrażenie… wyciszonej.
Zarzuciła na siebie zwiewną podomkę z satyny i nie oglądając się na mnie wyszła z pokoju. Dogoniłem ją w progu łazienki. Już na korytarzu słyszałem szum wody napełniającej wannę. Ada nie odwracając się i nie mówiąc ani słowa, rozłożyła ręce. Poły podomki rozchyliły się, delikatnie zsunąłem satynowy materiał z jej ramion. Rozpiąłem stanik, a ten swobodnie opadł na podłogę. Ukląkłem – zostały mi do zdjęcia jeszcze tylko zwiewne figi i szpilki. Wolno zsunąłem po jej udach satynowe stringi – opadły na jej stopy. Przychyliłem się, żeby pomóc Adzie z nich wyjść, ale jej stopy w ostatniej chwili mi umknęły – Ada nie czekając na pomoc w wyplątaniu się z majtek i zdjęcie szpilek wskoczyła do wanny. Kiedy zobaczyłem ją w pianie, bezwiednie otworzyłem usta, czując jak mój mały bezwstydnie staje przed nią na baczność. Wyglądała jak bogini. Włosy upięte z tyłu głowy, powieki przymknięte, no i jej nagość delikatnie przykryta pianą… Wyciągnęła w moją stronę stopę i nie otwierając oczu, skinęła nią na mnie leniwie. Natychmiast ukląkłem. Odpiąłem pasek w kostce, but spadł na podłogę. Potem drugi. Ada mruknęła cicho, nie otwierając oczu, zanurzyła stopy w pianie. Była piękna. Klęczałem u jej stóp, należałem do niej i ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. – Gorąco tu – szepnęła ocierając mokrą ręką czoło. Chwyciłem w obie ręce ręcznik i nie wstając z kolan, zacząłem ją wachlować. Uśmiechnęła się lekko. Wyglądała jak królowa, jak Kleopatra, a ja byłem jej niewolnikiem.
Potem przyszedł czas na mycie. Ada wystawiała z wody stopę, łydkę, całą nogę, dłoń, ramię, a ja klęcząc pieściłem ją pieniącą się gąbką. Była tak boska, że chwilami musiałem spuszczać wzrok, co niezmiennie kwitowała uśmiechem zadowolenia. W końcu wstała. Z nabrzmiałych piersi, z ud i bioder zsuwała się piana. – Wstań, opłuczesz mnie – powiedziała, żartobliwie szturchając prężącego się przed nią członka. Kiedy woda zmyła resztki mydlin, złapałem za ręcznik. Nie zdążyłem jednak jej dokładnie wytrzeć, gdy wyskoczyła z wanny. Owinęła się ręcznikiem, który mi zabrała, spojrzała na mnie i rzekła: – No, co się tak patrzysz? Wytrzyj ten bałagan – wskazała na mokre plamy, które zostawiała po każdym kroku. Kiedy ukląkłem ze ścierką w ręku, zaczęła wycierać włosy. Cały czas chodziła po łazience, nie zwracając uwagi, na mnie i plamy, jakie wciąż po sobie zostawiała. Ja zaś je ścierałem. Wlepiałem wzrok w podłogę i nawet nie zauważyłem, kiedy usiadła na kiblu i założyła buty. Dostrzegłem je, kiedy nagle stanęły mi przed oczami.
– Zostaw tę ścierkę – usłyszałem z góry. – Ciągle ci stoi? – spytała chichocząc, kiedy się wyprostowałem. – Faceci są dziwni, nawet wycieranie podłogi potrafi ich rajcować! Ok., pewnie zauważyłeś, że nogi strasznie mi zarosły… Nienawidzę ich golić… Pomyślałam, że gdyby ktoś to robił za mnie… – uśmiechnęła się rozbrajająco. – Tam masz gąbkę i maszynkę, piesku – do roboty!
Namydliłem jej nogi, ogoliłem ich każdy centymetr kwadratowy… łydki, uda, pachwiny… Później kazała pomalować sobie paznokcie u stóp – było to jeszcze trudniejsze, niż golenie. Lakier trzeba nakładać równymi pociągnięciami pędzla, a jak to robić rękoma trzęsącymi się z podniecenia?
– Sprzątnij tu i zrób śniadanie. Na pewno obie jesteśmy już głodne… – Tak jest, Pani…
Kiedy wszedłem do sypialni, Liz siedziała jeszcze w łóżku. Przywitała mnie zaskoczonym uśmiechem. – Nasze napalone zwierzątko! Posłuszne jak piesek, na każde zawołanie przy nodze swojej Pani, z kutasem stojącym na baczność… Kiedy tobie się to znudzi? – spytała z niedowierzającym uśmiechem. – Postaw tacę… I podnieś ten kretyński fartuszek – to powiedziawszy, dotknęła moich jąder, ścisnęła je i ujęła jedną ręką całego penisa. Spodziewałem się, że zacznie go pieścić albo przynajmniej mi każe to robić, ale ona tylko go trzymała. Jedną ręką jadła śniadanie, drugą bawiąc się moim członkiem, tak jak ktoś inny bawiłby się widelcem albo piórem. Potraktowała mnie jak zabawkę, bezwiednie dając mi tym samym odczuć, że w stu procentach należałem do niej. To, że robiła to od niechcenia, nie zwracając na mnie uwagi, fakt, że nie miała ochoty kryć znudzenia, paradoksalnie mnie podniecał. Pod wpływem tych mechanicznych ruchów ręką, penis już dawno powinien opaść – zamiast tego prężył się coraz bardziej. Tkwiliśmy w zamkniętym kole – ona znudzona moim napaleniem, ja napalony pod wpływem jej lekceważenia mnie. Jak wtedy, kiedy z Adą piły kawkę… – Podaj mi papierosa – powiedziała po skończeniu śniadania. – Mam dosyć dupczenia pieska… – dodała, kiedy podałem jej ogień. Mówiła ni to do mnie, ni to do Ady, która suszyła włosy siedząc przy toaletce. – Potrzebuję odmiany… prawdziwego kowboja… – wlepiła wzrok w stojącego wciąż przed nią penisa, by po chwili spojrzeć mi głęboko w oczy. – Mógłbyś to dać swojej Pani? – spytała i nagle jej twarz rozpromienił uśmiech. – Gdyby Pani ci kazała…? – mówiła dalej przysuwając się do mnie z szatańskim uśmieszkiem. – Zdejmij ten fartuszek – powiedziała odrzucając kołdrę i klękając przede mną całkiem naga. Wyrwała mi z ręki fartuch i sama się nim przepasała. – O, tak! – jęknęła. – Pani ci każe… Pani rozkazuje… weź mnie… rozkazuj… – szeptała wijąc się na kolanach, całując mnie po stopach… Spojrzałem na Adę – obserwowała nas z zaciekawionym rozbawieniem. Dopiero po chwili zacząłem rozumieć, co dokładnie się dzieje i co powinienem zrobić. Trzeba też przyznać, że widok Liz u moich stóp, z kokardką paska fartuszka spływającą między wypięte pośladki… te pośladki, które rozpalone jak u kotki podczas rui wołały o porządne rżnięcie… trzeba przyznać, że ten widok też zrobił swoje. Schyliłem się i złapałem ją za włosy. – Chodź tu… zrobisz dobrze swojemu panu… – warknąłem wpychając penisa między jej rozchylone chętnie wargi. W pierwszym momencie mało się nie udławiła. Była jednak tak napalona, że już po chwili dosłownie przyssała się do mnie. Objęła mnie rękoma, dłonie wbijając w pośladki, jednocześnie zaś tak namiętnie i łapczywie pieściła mojego członka, że po kilkunastu ruchach jej ustami byłem już bliski eksplozji. Owinąłem jej włosy na rękę przyciskając jej twarz coraz bliżej siebie. – Szybciej, suko, jeszcze głębiej – jej głowa miotała się między moimi nogami z szybkością serii z karabinu. Tempo było tak szalone, że w decydującej chwili, kiedy penis wyprężył się gwałtownie, wypuściła go z ust. Chciała go jeszcze złapać, ale już pierwsze krople spadły na jej oczy. Ująłem członka w jedną rękę, drugą wciąż trzymając jej głowę i obserwowałem jak sperma przyozdabia jej twarz, włosy, dekolt, piersi… – O, tak! Tak! – jęczała Liz. Dopiero teraz zauważyłem, że jedną dłonią pieści się między udami. – Tak! – krzyknęła, wijąc się u moich stóp, z twarzą obryzgana spermą.
– OK., jesteśmy gotowi – usłyszałem wtedy głos Ady. Siedziała na łóżku z telefonem przy uchu. – Tak, zaraz będziemy…
– Ubierajcie się – powiedziała po rozłączeniu się. – Ty też, suczko! – rzuciła do dyszącej ciężko Liz. – I umyj się, przecież takiej usyfionej nikt cię nie zechce…
– Tak, Pani – odparła głucho Liz i ruszyła do łazienki.
Po chwili wychodziliśmy już z domu. Ja z Liz skuci kajdankami, z zawiązanymi oczami. Ada posadziła nas na tylne siedzenie i ruszyliśmy.
Nie wiedziałem gdzie jedziemy, nie wiedziałem, gdzie ostatecznie zatrzymaliśmy się. Ada wyprowadziła nas i pociągnęła za sobą. Oboje z Liz byliśmy na smyczach. Po drodze były schody, potem długi hall. Potem jakieś drzwi, schody, tym razem na dół… stanęliśmy pośrodku jakiejś ogromnej sali. Słyszałem trzaskanie ognia pochodni. Poza tym w sali zalegała nienaturalna cisza, nawet przez chwilę nie wierzyłem, że jesteśmy sami. Ada rozwiązała paski naszych płaszczy odsłaniając nasze nagie ciała. Wtedy, jakby na potwierdzenie moich podejrzeń rozległa się burza oklasków. Klaskały setki dłoni.
Przestały równie nagle.
– Witajcie z powrotem – usłyszałem znajomy głos. Należał do kobiety, która nas odwiedziła poprzedniego dnia. – Witaj i ty, Benny! Podejdź trochę bliżej, niech ci się przyjrzymy. – Ada pchnęła mnie kilka kroków przed siebie, na środek sali.
– Wiemy, że przysięgałeś absolutną wierność swoim Paniom, Benny – ciągnął głos. – Dzisiaj jednak dostałeś lekcję, która powinna pozwolić ci zrozumieć, o co tak naprawdę tu chodzi. Czy tak?
– Tak, Pani – odparłem.
– No, więc? – dopytywał się głos.
– O dominację, Pani, o oddanie się komuś, o władanie kimś, bez różnicy… o obudzenie pewnych instynktów… zwierzęcej natury…
Przerwały mi oklaski. – Brawo – kontynuował głos, kiedy umilkły. – Jak widzisz, zgadzamy się z tobą. Teraz zadam ci pytanie: czy chcesz, z ludźmi, którzy zrozumieli ten sens tak jak ty, tworzyć jedną rodzinę, czy chcesz wrócić do domu i zapomnieć o wszystkim, co przeżyłeś?
Teraz cisza była absolutna. Myśl o zignorowaniu instynktów, o których przed chwilą mówiłem była jednak tak śmieszna, że nie kazałem długo czekać na odpowiedź.
– Zatem witaj w Klubie Dzikiej Róży – powiedziała, kiedy największa ze wszystkich dotychczasowych burz oklasków ustała. Jednocześnie ktoś zerwał z moich oczu przepaskę. Kiedy pierwszy szok po oślepieniu światłem minął, zobaczyłem najpierw telebim, na którym wyświetlano fragmenty z ostatniego tygodnia mojego życia, potem zaś kilkuset ludzi, mężczyzn z nagimi kobietami na smyczach, kobiety z mężczyznami u ich stóp, kobiety w końskich uprzężach, ludzi ze szpicrutami i zakutych w kajdany. Mężczyzn we frakach, kobiety w wieczorowych sukniach i z weneckimi maskami zasłaniającymi oczy, kobiety i mężczyzn ubranych od stóp do głów w lateks. Wśród nich byli znani politycy, aktorzy, modelki, starsi i młodsi, piękni i brzydcy… Wszystkich ich łączyło jedno – w tym miejscu byli sobą, w każdym z nich kryło się zwierzę. Wszyscy oni usłyszeli szept dzikiego instynktu i nie zignorowali go, poszli za tym szeptem. Wtedy przestało być dla mnie tajemnicą, skąd Liz i Ada tak dobrze wiedziały, co się ze mną dzieje, kiedy mi rozkazywały – same musiały nie jeden raz przez coś takiego przechodzić.
– Dobrze – kontynuowała pani z twarzą zakrytą maską. Siedziała na tronie otoczonym przez nagich mięśniaków. – Teraz ty, Elizabeth.
Liz stanęła koło mnie.
– Na kolana suko – Liz uklękła. – Rada Klubu zadecydowała o przyznaniu ci Pana. Czy oddasz mu się teraz całym jestestwem?
– Tak, Pani – odparła Liz.
– Odwiążcie jej oczy!
Mógł to być ktokolwiek, Liz zadecydowała w ciemno, kiedy jednak opaska spadła na ziemię, Liz zobaczyła przed sobą mięśniaka w obcisłych dżinsach, nagim torsem i w kapeluszu kowbojskim. Nie tracąc czasu przypiął smycz do jej obroży i pociągnął na bok.
– Została nam tylko Ada – powiedziała pani. – Adriano, decyzją Rady zostałaś wybrana na Królową i przewodniczącą Rady. Kiedy wybije północ zasiądziesz na tym tronie i będziesz nam panować aż do końca dwuletniej kadencji…
Po tych słowach salę ogarnęła ogromna wrzawa. Wystrzeliły sztuczne ognie, ludzie bili brawo i wiwatowali. W tej feerii hałasu i nagłych błysków mało kto zauważył, że tron opustoszał.
– Co się zaś tyczy ciebie – usłyszałem za uchem znajomy głos, kiedy oklaski jeszcze nie przebrzmiały – najwyższy czas, abyś odpoczął. Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Szła koło mnie, jednak żaden jej szczegół nie pozostał w mojej pamięci. No, może poza atmosferą tajemniczości i rozognionymi oczami błyskającymi spod maski.
– Przygotowałam małą niespodziankę, która pozwoli ci odgryźć się nieco na rodzaju żeńskim – powiedziała otwierając drzwi do pokoju. – Właściwie pięć niespodzianek… Mam nadzieję, że nie wymęczą cię za bardzo. Wszystkie błagały, żeby móc poszczekać dla ciebie…